Strona główna » Miejsca » W Kolumbii » To nie sen, to Dia de las velitas w Kolumbii – spacer po mieście tysiąca świec

To nie sen, to Dia de las velitas w Kolumbii – spacer po mieście tysiąca świec

To co nas tak bardzo oczarowało w Guacamayas to nie tylko fakt, że jest to jedno z malowniczych górskich miasteczek w Andach, w których spotkać można uśmiechniętych potomków rdzennych Indian. Uwagę zwraca każdy drobny szczegół, kolorowy krawężnik, framuga, rzeźba, abstrakcyjny mural - wszystko ręcznie robione lub malowane, składające się na spójną całość artystycznej mozaiki. A siódmego grudnia, czyli na rozpoczęcie obchodów Świąt Bożego Narodzenia, w ten kalejdoskop kolorów dochodzi dodatkowy element, który dopełnia magii miejsca - światło. Wyobraź sobie tysiące świec, lampionów i latarenek ustawionych rzędami wzdłuż każdej uliczki. Całe miasto płonie i błyska w ciepłych odcieniach, gotowe na nadejście procesji i lokalnej orkiestry obwieszczających Niepokalane Poczęcie Marii Panny. Skąd tak silne katolickie zwyczaje na dawnych terytoriach kultu Mama Pacha, czyli inkaskiej Matki Ziemi? Na te pytanie staram się znaleźć odpowiedź sięgając do historii i zestawiając fakty z tradycjami i poglądami spotykanymi dziś w Ameryce Południowej podczas naszej wielomiesięcznej podróży motocyklowej przez ten kontynent.

Biblia w hotelu

Wpływy kolonialne w Ameryce Łacińskiej i efekt chrystianizacji widoczne są wszędzie, nawet, a może zwłaszcza w wysokich górach i wioskach po środku niczego. Budowane od XV w. kościółki katolickie zdają się być centrum, bijącym sercem lokalnych społeczności i ich małych cywilizacji. W miasteczku górskim Guacamayas w Kolumbii, chrześcijańskie pieśni porannej mszy rozchodzą się w głośnikach po wszystkich oplatających uliczkach, skwerkach i piekarniach. Zdaje się, że kulturowo-obyczajowy rytm miasteczka bije zgodnie z kalendarzem katolickim. W Ameryce Łacińskiej liczba wiernych stanowi 500 mln, czyli 40 proc. wszystkich ochrzczonych katolików. Już od Meksyku i potem dalej, jadąc na południe, stało się to bardzo zauważalne.

Samochody, autobusy, taksówki często przyozdobione są wizerunkami postaci biblijnych, przy których widnieją hasła tłumaczone z hiszpańskiego: "Podróżuję bezpiecznie, bo z Bogiem", "Pan jest Pasterzem moim, niczego się więc nie lękam", "Moim przyjacielem jest Jezus, który nigdy nie zawodzi". Posągi Marii i jej małe ołtarzyki nierzadko pojawiają się w miejscach usług publicznych, takich jak restauracje, hotele, sklepy, a nawet na mniejszych stacjach benzynowych i pocztach. Biblia nie raz wyeksponowana jest w recepcji hotelu, a bywa też wręczana gościom w standardowym pakiecie z ręcznikiem, mydłem i pilotem telewizyjnym. [Oczywiście nie dotyczy to popularnych w tych stronach tzw. "love moteli", wynajmowanych na godziny, w których asortyment jest z goła inny]. Wielu tutejszych katolików, biorąc do rąk zdjęcie Jana Pawła II przyciska wizerunek papieża do serca lub całuje.

Być może po ponad 500 latach od czasów pierwszych ewangelistów i ich agresywnych metod chrystianizacji ciężko wyobrazić sobie inaczej. To co działo się u schyłku XV w., po wylądowaniu Krzysztofa Kolumba w Ameryce, odcisnęło się krwawym piętnem na tubylczej ludności. Chrześcijaństwo wówczas nie było opcją, a mieczem, ogniem i masowym mordem w imię, zgodnie z orzeczeniem papieża Aleksandra VI, "słusznie wywyższanej, umacnianej i rozszerzanej wśród narodów barbarzyńskich wiary katolickiej". Niektóre źródła nazywają to wprost ludobójstwem, powołując się chociażby na liczbę mieszkańców wyspy Hispaniola, czyli Haiti, położonej na Morzu Karaibskim. Przed przybyciem ewangelizatorów w 1502 roku na wyspie mieszkało ponad 1 000 000 ludności autochtonicznej, a po 15 latach chrystianizacji - jedynie 1 000. Dlatego, wbrew pozorom, temat religii i wiary jest bardzo delikatny w tych stronach i o ile wielu Latynosów odnajduje pokój i spełnienie w ramionach kościoła lub docenia wsparcie misjonarzy w dzikich zakątkach, o tyle historia przodków i ich tragedii wciąż tkwi w pamięci wielu Indian i wzbudza nostalgię lub gniew. Wprowadzone w 1934 r. święto Krzysztofa Kolumba, Columbus Day, obchodzone w drugi poniedziałek października, do dziś wywołuje kontrowersje i spotyka się z coraz większą krytyką. Upamiętniać ma wylądowanie Kolumba w 1492 r. na wyspie nazwanej przez niego San Salvador, należącej do archipelagu Bahamów. Powszechnie przyjęto tę datę jako dzień odkrycia Ameryki. Historycy jednak przypominają, że do Ameryki pierwszy dotarł z Europy wiking Leif Ericson, około 500 lat przed Kolumbem. Według nich Ameryka zamieszkała jest od co najmniej kilkunastu tysięcy lat przez plemiona przybyłe przez cieśninę Beringa z Azji. Kolumb w oczach wielu jest nie tylko włoskim żeglarzem, który pomyłkowo zamiast do Indii, przybył na amerykański ląd, ustanawiającym tym samym nowy przełom w historii, ale przede wszystkim tyranem, mordercą, łowcą niewolników, pogromcą pierwotnych tradycji i kultury tych stron.

Rozumiał to Jan Paweł II, który wielokrotnie, także podczas pielgrzymki do Ameryki Łacińskiej przepraszał za grzechy Kościoła: inkwizycje, krwawe krucjaty, nietolerancję wobec innych religii i kultur. Ma się wrażenie, że zaskarbił sobie tym sympatię i szacunek wśród wielu, swoją postawą złagodził oblicze kościoła. Dlatego, bez względu na przynależność do kościoła i szczerość w swej katolickiej żarliwości, Karol Wojtyła postrzegany jest często w tych stronach jako dobry i mądry człowiek, który prawdziwie kochał bliźniego. Spotkany motocyklista z Chile, nasz rówieśnik, interesujący się prawem i historią, z uznaniem wspominał ingerencję polskiego papieża w sprawie konfliktu terytorialnego między Chile i Argentyną. Twierdził nawet, że odbyta w latach 80-tych podróż apostolska Jana Pawła do Chile i Argentyny, w której apelował o pokój i pojednanie, pomogła uniknąć wojny między krajami toczącymi spory terytorialne od przeszło 100 lat.

Dia de las velitas: Święto Świec

Rozmyślając o zawiłościach życia i genezie religijnych tradycji, spoglądam na mieszkańców małego, barwnego miasteczka Guacayamas w Andach w Kolumbii. Niemal wszyscy solidarnie pochłonięci są przygotowaniami do rozpoczęcia obchodów Świąt Bożego Narodzenia. Tego wieczoru odbędzie się msza i huczna procesja na cześć Matki Boskiej, która w cudowny sposób poczęła Syna Bożego.

Wzdłuż ulic miasteczka, dzieci, rodzicie, ciotki i wujki, wszyscy przyozdabiają świątecznymi dekoracjami okiennice i tarasy, a wzdłuż krawężników stawiają świeczki i lampiony, aby o zmierzchu miasto zapłonęło tysiącem ogników zwiastujących wielkie wydarzenie. My w tym czasie z zachwytem przechadzamy się jego uliczkami podziwiając barwne murale lokalnych artystów, tworzące unikalny klimat tego miejsca.

Święto świec swoje początki datuje na 7 grudnia 1854 r., kiedy to Papież Pius IX ustanowił dogmat Niepokalanego Poczęcia Dziewicy Maryi. Na znak poparcia i uczczenia tego wydarzenia, w wielu miejscach na świecie wierni zapalili świece i lampiony. Kościół katolicki w Kolumbii podtrzymał tę tradycję do dziś, a my będąc 7 grudnia akurat w Kolumbii mieliśmy okazję być świadkami tej urokliwej, a wraz z kulminacją hucznej i radosnej ceremonii. Tego wieczoru niewątpliwie Maryja Panna jest gwiazdą, a kaznodzieja mistrzem ceremonii. Wieziona z tyłu samochodu, przyozdobiona kwiatami i wieńcami, prowadzi sznurek tutejszych rodzin. Dzieci i młodzież, ubrane w mikołajowe ozdoby, śpiewają i grają na bębnach.

Dla ilu zebranych na placu miejskim Maryja Panna jest nadal "nowoczesnym" uosobieniem Pachamama (czy też Mama Pacha), Matki Ziemi, mitycznej bogini Inków, od pradziejów czczonej przez ludność Andów, tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że wraz z narzuceniem chrześcijaństwa w tych stronach, taki synkretyzm, łączenie tych dwóch postaci ma miejsce do dziś i wyjaśnia widoczny kult Maryi Dziewicy wśród ludów wciąż praktykujących dawne rytuały. Czy to nie daje do myślenia?

Święta: czas start!

O godzinie 20 następuje kulminacja wieczoru. Kilku tubylców odpala ręcznie zrobione race i fajerwerki, kapela wesoło przygrywa, a całe miasto rozbłyskuje tysiącem lampek oplatających budynki, skwerki, place zabaw i okiennice. To znak, że od teraz celebrujemy Święta Bożego Narodzenia! Niezapomniane wrażenie.

PRZYJACIEL LIFEWELOVE?

Możesz otrzymać e-mail z autorską dawką inspiracji, zero reklam

newsletter icon

 
Share
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
Obserwuj Liwia:
Maluje obrazem i słowem. Odnajduje radość zarówno w dalekiej podróży "za horyzont" jak i oswojonej codzienności, na którą spogląda przez swój barwny kalejdoskop. Inspirują ją piękno przyrody i historie splecione strumieniem prawdziwych emocji.

5 Responses

  1. Ania W
    | Odpowiedz

    Niesamowite miejsce! Pozazdrościć mogę takiej podrozy :)

  2. sewama
    | Odpowiedz

    Wow! Aż się rozmarzyłam o kolejnej podróży :)

  3. Ilona
    | Odpowiedz

    Piękny sposób celebracji Bożego Narodzenia :)

  4. Mor
    | Odpowiedz

    genialna oprawa do sesji zdjęciowych… U nas osiągalna w Zaduszki, ale ludzi się krzywo patrzą na bieganie z aparatem po Nektopoliach. Gratuluję podróży!

    • Liwia
      |

      To prawda, też mieliśmy to skojarzenie i cieszyło nas, że tym razem razem to radosna celebracja. Choć równocześnie nadal fotografowałam bardzo ostrożnie, bo wielu potomków rdzennych Indian wciąż wzdryga się przed obiektywem, zasłania. Pytałam też rodziców o pozwolenie fotografowania ich dzieci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *