Dziś kolejny kemping na dziko. W Stanach Zjednoczonych nie jest to trudne. Wjeżdżamy w malowniczy teren, bierzemy którąś drogę boczną, oddalamy się szutrem od głównej szosy i trafiamy na zakątki, w których już ktoś obozował. Gotowe miejsce ogniskowe, czasem nawet szkielet zwierzyny. Zapewne upolowanej i skonsumowanej. Pytanie tylko przez kogo - tutejszych myśliwych czy stado głodnych kojotów, które wyją wieczorami, a ja je w myślach uspokajam i kieruję w innym kierunku.
Mam wrażenie, że jesteśmy teraz trochę jak ludzie pierwotni. Dostosowujemy się do warunków przyrody. Aura dyktuje bieg naszego dnia. Słońce, które wschodzi skutecznie wyprasza z namiotu, bo robi się w nim duszno. O zmierzchu natomiast, pozbawieni prądu i multimedialnych rozpraszaczy, oglądamy nocny ekran konstelacji i pląs płomieni szepczącego ogniska. Nie siedzimy nigdy tak długo, jak to bywało przed monitorami komputerów. Skoro słońce poszło spać, to my za chwilę wraz z nim... Chyba, że wyjątkowo wyraźna droga mleczna znów zahipnotyzuje nas brokatowym pięknem. Siadamy na starych, zwalonych pniach, stół i kuchnię organizujemy na większych głazach. Czasem przez to czuję powrót do lat dzieciństwa, gdy na podwórku organizowało się "dom" w zagajniku, ciesząc wieszakiem z gałęzi, zlewem w kałuży i krzesłem wśród korzeni.
I czuję się jak nigdy zespojona i zsynchronizowana z planetą. Bose stopy, przegrzane całodniową jazdą w motocyklowych butach, teraz z błogością stąpają po chłodnym piasku. Czuję każdą igiełkę i kamyczek. Skóra Ziemi masuje moją skórę.
Odwracam się od płomieni, aby ostudzić wygrzaną twarz. Jesteśmy na terenach pustynnych. Stopniowo rumienimy się coraz bardziej, ale skóra nigdzie nam nie schodzi. "Ważne, aby nawilżać się od wewnątrz - radził mieszkaniec Moabu - spożywajcie dużo awokado, oliwek, pijcie wodę".
Oddycham tu pełną piersią. Jest tlen, dużo tlenu. I zapach żywicy palonego drzewa. Pewnie nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo to na nas wpływa. Z dala od promieniowania cywilizacji przestaliśmy narzekać na ból oczu, głowy i katar od klimatyzacji. Zastanawiamy się nad naszym obecnym tułaczym życiem.
Chcieliśmy uciec ze strefy komfortu i utartych schematów, ale w podróży też pojawiają się pewne wzorce dnia, dyktowane potrzebami niższego rzędu. Zapewnić sobie wodę, jedzenie i w miarę bezpieczne spanie. Te zadania zawsze trzymamy gdzieś "z tyłu głowy". Tylko że podczas takiej włóczęgi forma i miejsce są nieznane. Wszystko klaruje się w dużym stopniu spontanicznie. I pojawiają się bohaterowie, którzy mogą wpłynąć na bieg wydarzeń. Bo podróż to taki nasz osobisty quest. Niczym gra komputerowa przeniesiona w real, odgrywanie własnych postaci na różnorakich planszach, w zmiennych okolicznościach. Zawsze jest jakaś misja, zbieranie skarbów lub przedmiotów, które mogą się przydać, rozwiązywanie problemów i przy tym naszych umiejętności. Wciąż otwierają się jakieś drzwi, pojawiają nowe wątki i tylko od nas zależy, którą ścieżkę wybierzemy. Takie przecież jest życie, prawda? Doświadczamy tego codziennie, tylko że w "szarej rzeczywistości" przemieszczamy się z punktu A do punktu B (dom > praca, praca > dom) i zapominamy jak wielki możemy mieć wpływ na chwilę obecną. Albo odsuwamy te myśli, bo wybiłyby nas z przyjętego rytmu dnia i obowiązków. Tak jest bezpieczniej. Taka jest cena egzystowania w naszej bańce.
Kiedy jednak przeszkadza nam to już dostatecznie, aby odważyć się podjąć ryzyko i wyrwać z duszącej pępowiny, pakujemy manatki, gasimy światło i wyruszamy na swój quest. Teraz warunki dyktuje aura, nasz żołądek, kondycja ciała i zwyczajna na coś ochota. I poświęcamy tym aspektom więcej uwagi niż kiedykolwiek, nareszcie! Nie przegapiamy już barwnych spektakli na niebie, z namiętnością śledząc spektakularne wschody, zachody, tęcze, burze... Wiatr wplątuje się nam we włosy, krople deszczu wpadają do kubka herbaty, a pioruny trzaskające wokół namiotu wybudzają ze snu i dodają dreszczu emocji. Akt jedzenia staje się wręcz ceremonią, gdy posilamy się kanapką siedząc na brzegu kanionu z widokiem na wstęgę rzeki i fantazyjnie wypiętrzone nad nią skały. A nasza kondycja... poprawia się wraz z każdą przedreptaną ścieżką, codziennie rozkładanym namiotem, zażytą dawką czystego powietrza i promieni słońca. Słuchamy siebie, naszych potrzeb, pozwalamy własnej ciekawości świata pchać nas dalej za horyzont. Ku nowym sceneriom, ludziom i wyzwaniom. Rozwijamy nasze osobowości jak nigdy przedtem.
Poszukiwacz skarbów
Wczoraj na kempingu w Hanksville poznaliśmy Chris'a. Jest już od kilku miesięcy w podróży po USA wraz ze swoim psem Cliv. Miał dość pracy za biurkiem. Potrzebował chwili dla siebie, dla swoich myśli i pasji, odnalezienia własnej drogi. Ostatnio fascynuje się astro-fotografią. Poluje na tłustą drogę mleczną i świetliste antylopy. Poznaliśmy go w dniu urodzin Jokiego. Gdy dowiedział się o tej okoliczności, mimo że zdążył zamienić z nami zaledwie parę zdań, od razu zaoferował, że postawi jubileuszowy obiad. Od wspólnego wyjścia do restauracji rozmowy ciągnęły się do późnego wieczora. Przez to, aż spóźnił się z planowanym wyjazdem do Doliny Goblinów. Miał tam o północy pojechać z zapasem świec, aby ich płomień rozświetlił fantazyjne skały na tle rozgwieżdżonego nieba i on je w ten sposób mógł sfotografować w środku nocy. Widać, że w czasie podróży celebruje każdy dzień, śledzi pozycję Słońca, Księżyca, układ gwiazd, snuje wizje, wzrusza pięknem przyrody.
- Nie uwierzysz, zobacz co dostaliśmy od Chrisa - Joki podekscytowany wkłada mi w dłoń dwa drobne przedmioty. - Wiesz co to jest?
- Kamienie?
- Nie, to nie kamienie...
- Skamieniałe drewno?
- Też nie. To kości. Kości dinozaura!
Z niedowierzaniem spoglądam na Chrisa, a on potakuje głową i zaczyna swoją opowieść. O tym jak na prywatnej posesji w Montanie, wraz z poznaną rodziną, odkryli bogate złoża kości dinozaurów, w tym zęby T-Rexa. I tak, kości dinozaurów można ot tak sobie wykopać z czyjegoś ogródka, zebrać do wiaderka, odjechać i nikogo to nie dziwi, bo tu w niektórych stanach "pełno jest tego". W zasadzie jest podobno tego tak wiele, że nikt nie prowadzi jakiegoś ścisłego archeologicznego nadzoru nad każdym gruntem podejrzanym o takie zasoby. Ale samo wspomnienie odkrycia wywołuje błysk w oku Chrisa, który już planuje kolejną ekspedycję, bo wydarzenie rozbudziło w nim łowcę, poszukiwacza namacalnych śladów historii sprzed milionów lat.
Joki też jest zachwycony. Wreszcie znalazł dla siebie materiał na naszyjnik, bo od lat szukaliśmy dla niego niebanalnej zawieszki, która towarzyszyć mu miała w podróży. Tak jak myśleliśmy - sama przyszła w odpowiednim momencie.
Obracając w dłoni nasze nowe skarby myślę o tym co powiedział Chris: "Za mało spotykam młodych ludzi w podróży. Amerykanie definiują szczęście poprzez ilość posiadanych rzeczy: dom, samochody, zabawki... Budzą się na starość."
[Notatka z podróży: 10 październik 2016]
100
Bookendorfina Izabela Pycio
Doświadczeń zdobytych podczas podróży po świecie za nic nie da się kupić, to tak wiele pozyskanych wartości, a każda z nich niezwykle cenna. Wspaniały proces odnajdywania własnego ja, doceniania tożsamości i sposobności do samorealizacji. :)
Olka
Nocowanie na dziko to jedna z lepszych rzeczy, jaką można zrobić w podróży. My przez większość naszych letnich i wiosennych wyjazdów śpimy pod namiotem, w różnych widokowych miejscach, z milionem gwiazdek nad głową :)
Trendy Mama
Wspaniałe widoki! Chciałabym kiedyś odwiedzić USA, zwłaszcza parki narodowe.
Bookendorfina Izabela Pycio
Nocowanie w otoczeniu przyrody, gdzie nie czuje się oddechu rozprzestrzeniających się w szybkim tempie miast, to coś wyjątkowego. I pomyśleć, że kiedyś będzie to niedostępne.
weronika
Bałabym się obozować w Ameryce w takich miejscach