Strona główna » Wyprawy » Ameryka Północna » Mówią o sobie Rednecks i że są z tego dumni

Mówią o sobie Rednecks i że są z tego dumni

Przed podróżą niektórzy żartownisie zagadywali czy mamy zamiar w Stanach Zjednoczonych zostać prawdziwymi Redneck'ami. Wtedy moje pojęcie o "czerwonych szyjach", tudzież "opalonych karkach", bo tak tłumaczymy to określenie, ograniczało się do kilku prześmiewczych memów widzianych w internecie. Wzbudzają one jedno skojarzenie: amerykańscy wieśniacy, często z niekompletnym uzębieniem, lufą dwururki pod pachą, oparci o swój pickup w czapce na polowania. Z czasem dowiadujemy się, że określenie odnosi się głównie do ubogich, białych farmerów z południa Stanów Zjednoczonych. W Teksasie wreszcie poznajemy ich osobiście, mieszkamy kilka tygodni w przyczepie na ich podwórku, na obrzeżach miasta, po środku niczego, w otoczeniu kilku innych mobilnych domków wypełnionych przez krewnych.

To jak to w końcu jest z tymi Redneck'ami? Spoko jest być Redneck'iem czy to obciach? Pytamy w czasie podróży Amerykanów, a ci są zaskoczeni, że termin jest nam w ogóle znany i stwierdzają różnie.

- Rednecks? To przez nich mamy Trumpa na prezydenta i myślę o emigracji do Kanady! - mówi półżartem emerytowana kobieta w Wyoming.

- Rednecks? O nie, nie chcecie mieć z nimi nic wspólnego! - stanowczo kiwa głową koleżanka z Kalifornii.

- Rednecks? Hehe, prawdziwi Rednecks są dumni, że są Redneck'ami! Prawda kolego? - uśmiecha się Wayne z Kolorado, poklepując po ramieniu rosłego mężczyznę ubranego w strój myśliwski typu kamuflaż, zmierzającego w kierunku sklepu z bronią i wyposażeniem na polowania.

I to właśnie prawdziwi "rednecy" z Teksasu, dumni z tego kim są, zaoferowali nam nieocenione wsparcie. Wystarczyła wymiana kilku zdań podczas spotkania na parkingu przed słynnymi Carlsbad Caverns i dostaliśmy zaproszenie, aby zamieszkać u nich w przyczepie campingowej na tak długo jak potrzebujemy zanim dotrą wysłane do nas paczki z Polski z wyposażeniem na dalszą wyprawę.

Życie na farmie

Kolejny poranek otwieram drzwi naszego małego domku na kołach, wprost na widok zielonych łąk i pastwisk. Za chwilę przybiegnie gromada dzieci, pieszczotliwie określana tu Minionkami. Dziewczynkom wplotę kwiaty w warkocze, a potem będziemy skakać na trampolinie lub pojedziemy buszować quadem po polnych drogach. Prowadzi jedenastoletnia Scarlett, zwinna, uśmiechnięta złotowłosa, zawsze chętna do pomocy i poznawania nowych rzeczy. Wszyscy wołają tu na nią Squirrel, czyli Wiewiórka. Uczy się grać na trąbce, bo w szkole chce dołączyć do zespołu muzycznego. Jej uśmiech i pogoda ducha działają zawsze jak balsam na zranioną duszę.

Mimo teksańskiego upału, dzieci biegają po podwórku w długich botkach. Za dużo grzechotników wije się w okolicy, aby w klapkach czuły się bezpiecznie. Pewnego dnia Evelyn, pani domu, prezentuje nam na łopacie takiego jegomościa już z obciętą głową.

- To jest młody osobnik. Takie są najgorsze, gdy zaatakują, bo nie mają kontroli ile wstrzykują jadu - tłumaczy Evelyn, a odcięty fragment węża wciąż wije się bezwiednie na łopacie. - To mięsień jeszcze się rusza, ale wąż bez głowy tego nie opanuje - tłumaczy widząc nasze rozdziawione buzie.

Aby odwdzięczyć się za otrzymaną pomoc i gościnę, uczestniczymy w misji ścięcia ogromnego drzewa przeciętego piorunem na podwórku krewnej. Do akcji wkraczamy wyposażeni w piły elektryczne, kosiarki, nożyce. Evelyn uczy nas jak obsłużyć maszynerię. Ciężka praca fizyczna w upale nie jest jej straszna. Od wielu lat ma własną firmę i przywraca do porządku nawet najbardziej zachwaszczone podwórza. Jeśli zabraknie rąk do pracy, zawsze można liczyć na wsparcie rodziny i przyjaciół.

Joki otwiera wrak samochodu zalegający na podwórzu, który trzeba przesunąć. Pod siedzeniem kanapy kierowcy leży skóra węża. Zamyka drzwi z przestrachem, kto wie czy właściciel zguby zaraz nie wypełznie. Pracujemy od rana do zmierzchu. Pod wieczór schodzimy się na kolację przyrządzoną w małej kuchni przez syna Jackop'a, który z pasją gotuje dla wszystkich, a my jesteśmy zawsze zapraszani. Cieszy nas, że innego dnia, wspólnymi siłami lepione pierogi ruskie przypadają do gustu domownikom, jak i zaserwowana przez nas wojskowa grochówa.

Rankiem najstarsze Minionki, kuzyni Wiewiórki z sąsiedniego mobilnego domku, robią swoje kursy online, bo uczą się z domu. Edukacja w domu jest w USA dosyć powszechna wśród rodzin mieszkających z dala od miasta. Poza tym dowóz młodzieży do szkoły, książki, wyposażenie, to wszystko jest kosztowne, zwłaszcza dla rodzin wielodzietnych.

Przy wieczornym grillu i tańcu dzieci z błyskającym w ciemności hula-hop, Jack, głowa rodziny, który spotkał nas podczas wycieczki Triumph'em i nas tu zaprosił, zaczyna swoje opowieści. Obecnie pracuje w lokalnej fabryce, ale jeszcze niedawno pracował jako strażnik więzienny, szeryf, a potem konstabl w wydziale kryminalnym. Jego historie są niewiarygodne i to ile razy ten człowiek znalazł się na granicy życia i śmierci, dobra i zła, musiał zachować zimną krew i umacniać swoje wartości, aby nie zboczyć z moralnej ścieżki, nie ulec czyhającym zewsząd pokusom. Gdyby próbować mu nadać jakąś łatkę to byłby to taki filmowy "good cap", "dobry glina". Ale nie da się przeoczyć, że to ten bagaż doświadczeń, wpisany choćby w brak czucia w ramionach, ukształtowały silny charakter. Teraz pracując przy fabrycznych piecach, gdy gorący odłamek spadnie na rękaw Jack'a, on prędzej poczuje świąd spalonej skóry niż jakikolwiek ból. Jego organizm tak się zmienił po doznanych kontuzjach, że nie odczuwa nawet głodu, więc je tylko ze zdrowego rozsądku. Ręce jak ze stali, nigdy nie jest głodny i umie położyć przeciwnika z użyciem latarki zamiast pistoletu. Taki teksański avenger, przeklęty super bohater, stróż prawa czasem bezprawnie bliższego ludziom. Zwierzętom też pomaga. Ludzie podrzucają mu niechciane psiaki i koty na podwórko, bo wiedzą, że zawsze je przygarnie i nakarmi.

Największy jednak w nas podziw wzbudza jego optymizm i niegasnące światło mimo świeżo przeżytej ogromnej tragedii rodzinnej. Niespełna dwa lata temu jego żona, ukochana mama dwojga dzieci, została zamordowana.

- Widziałem do jak złych rzeczy zdolni są ludzie. Widziałem ile dobra potrafi być w ludziach. Przeżyłem ogromne cierpienie fizyczne, ale bardziej cierpiałem mentalnie. Po tym wszystkim muszę być szalony - mówi półżartem Jack, gdy pytamy skąd czerpie siłę, aby w obliczu doznanych doświadczeń nadal cieszyć się życiem. - Bliscy, na których mi zależy, znaczą dla mnie wszystko. Zawsze tak było. Z jakichś powodów, mam to coś, że zawsze chcę postępować słusznie. Chcę pomagać innym, ale oni też muszą być chętni pomóc samym sobie.

Przyznaje, że całe życie musiał walczyć, a wszystko co osiągnął zawdzięcza tylko własnej ciężkiej pracy i wsparciu najbliższych. Wie jak to jest nie mieć zupełnie niczego, tylko ubrania, mieszkać w brudzie, w domu, gdzie ojciec jest agresywny i poniewiera matkę. Teraz Evy jest jego partnerem życiowym i przyjacielem, a on stara się być przykładem i podporą dla dzieci, które doznały nieopisanej straty, musi ciągnąć je ku górze.

- Kiedy przeżyjesz tak nieopisany ból, szukasz każdej drobnej radości, aby cię utrzymała na powierzchni. Wiem przy tym, że cierpienie, całe zło czai się wciąż gdzieś obok. Mam w sobie ogromną złość, poczucie winy, czystą wściekłość. Staram się to kontrolować najlepiej jak umiem. Po prostu trzeba szukać dobrego. Dobro jest wokół, wszędzie. Pozostań blisko Boga, nie przestawaj wierzyć. Poszukuj w życiu prostych przyjemności, jak trzymanie za rękę ukochanej osoby. Nigdy się nie poddawaj, nie ważne jak zła jest sytuacja. Zawsze możesz wygrać. Doświadczyłem tego wiele razy. Zawsze trzymaj się dobrego, pozytywnego. Kiedy spojrzysz w tył na swoje życie, chcesz mieć pewność, że było warte tego całego bólu.

Jack przyznaje, że mógłby mieć piękną willę w mieście, ale już próbował i tam nie jest szczęśliwy. Mieszkając na farmie, w skromnym, małym domu, wychodzi na podwórko i otacza go przestrzeń, cisza, wiele zwierząt. Nie lubi życia okno w okno.

- Niektórzy mówią, że typowy Redneck to taki co lubi polowania, ma dużo broni, samochód typu track, często więcej warty niż jego dom. Ale musicie też wiedzieć, że tu na południu postrzeganie Redneck'a jest inne niż na północy czy w Europie - mówi Jack.

- My postrzegamy Redneck'a, jako osobę, która umie zadbać o siebie, upolować pożywienie, samochód ma pełen narzędzi, bo kiedy trzeba, zetnie drzewo, zbuduje dom, naprawi samochód. I ma bardzo silne wartości rodzinne - dodaje przyjaciel Jack'a.

Krążą żarty, że prawdziwy Redneck to taki, co to kosząc jego podwórko znajdziesz w trawie kilka zepsutych samochodów. U Jack'a właśnie tak jest. Jego mały domek jest zawsze otoczony sporymi samochodami, ale wielu z nich nadaje drugie życie. Zarówno Jack i Evelyn zdają się być na ciągłych obrotach. Gdy Jack wraca ze zmiany w fabryce, bierze się za naprawę sprowadzonych samochodów, nawet traktorów, które potem może korzystnie sprzedać. Evelyn po całym dniu fizycznej pracy jest tak zmęczona, że nie raz zasypia na siedząco, ale równocześnie taki styl życia właśnie lubi, takie życie wybrała. Podobnie do Jack'a porzuciła życie w wielkim domu w mieście, aby teraz codziennie muskało ją słońce, gdy dziarsko uporządkowuje kolejne podwórka, ścina drzewa, wywozi gałęzie lub ściga grzechotniki pod oknem.

Przy takiej ilości miłości i dziecięcej radości, jakie wypełniają podwórko Jack'a, nie trudno o uśmiech i wdzięczność za "tu i teraz". Przy tym Jack i Evelyn w wolne weekendy z chęcią pakują całą familię do wozów i wraz z krewnymi i przyjaciółmi ruszają na podbój okolicznych atrakcji.

 

Mieszkając z rodziną Jack'a tu na farmie, tym razem nie otacza nas przepych, eleganckie meble, gustowne dekoracje i kwadratowe krzewy, jak w wielu amerykańskich domostwach. Bagaż życiowy i zmęczenie być może bardziej wypisane są na twarzach domowników. Nikt też nie stara się zatuszować ich makijażem i sztucznym uśmiechem. Ogólnie odczuwamy jakąś większą prawdziwość wszystkiego i czujemy się bardzo swobodnie. Patrzę też ze wzruszeniem na gromadę Minionków, które wspierają się w obliczu niełatwej sytuacji rodzinnej. Musiały wraz z mamą uciec od agresywnego ojca. Są bardzo grzeczne, wykonują polecenia mamy bez zająknięcia. Starsze opiekują się młodszymi, czytanie książek i jazdę po podwórku na rowerkach godząc z codziennymi pracami domowymi. Najmłodsza April jest tak rozkoszna, że chce się ją połknąć jak czekoladkę. Wtulona we mnie trzyma mocno za szyję, jej brązowe długie włosy falują na wietrze, błyszczą oczy jak węgielki, mówi, abym nie wyjeżdżała. Za chwilę cała gromada Minionków wraz z Wiewiórką rzucają się na nas jak stado szczeniaków i zatrzymują na trampolinie: "Zostańcie z nami, nie puścimy Was!".

Kochamy Was, ale na nas już pora. Już i tak wyjazd sporo się opóźnił, a przecież na wysokości Patagonii trzeba dotrzeć w grudniu, gdy tam najcieplej. Żegnajcie Redneki z teksańskiej łąki, dobrzy z Was ludzie i bardzo silni.

PRZYJACIEL LIFEWELOVE?

Możesz otrzymać e-mail z autorską dawką inspiracji, zero reklam

newsletter icon

 
Share
  • 52
  •  
  •  
  •  
  •  
  •  
Obserwuj Liwia:
Maluje obrazem i słowem. Odnajduje radość zarówno w dalekiej podróży "za horyzont" jak i oswojonej codzienności, na którą spogląda przez swój barwny kalejdoskop. Inspirują ją piękno przyrody i historie splecione strumieniem prawdziwych emocji.

17 Responses

  1. Kamil
    | Odpowiedz

    Nie to co polskie Czerwone Nosy ;-)

    • Liwia
      |

      Choć zapewne czerwononose redneki też się znajdą…;)

  2. Michał Jabłoński
    | Odpowiedz

    Raczej „opalone karki” ale to szczegół. Fajny wpis!

    • Liwia Klich
      |

      No właśnie „czerwone szyje” to jak podkreślam tłumaczenie bardzo dosłowne „Red Necks”, ale „opalone karki” rzeczywiście zgrabniej brzmią po polsku i lepiej odzwierciedlają znaczenie. Dzięki za uwagę, może nawet zmienię w tekście. Pozdrawiam!

    • Evelyn Garrett Myers
      |

      Red neck is pretty accurate be cause they spend endless hours working in the sun. And stay red from the original sunburn.

    • Lifewelove
      |

      That’s right!

  3. Diana
    | Odpowiedz

    I tak wygląda prawdziwa PODRÓŻ MIĘDZYKONTYMENTALNA… Poznajecie mentalność ludzi, bo uczestniczycie w ich codziennym życiu. To niesamowite w ilu już domach … Was … „adoptowano”.

  4. Borys Tronko
    | Odpowiedz

    Często jest tak, że im mniej ktoś ma, tym więcej od niego dostaniesz :) Fajny tekst, powodzenia w dalszej drodze!

    • Liwia Klich
      |

      To prawda. Dzielenie się z nami wszystkim było dla nich wręcz naturalne, nie podlegało dyskusji. Do tego Jack to niezły numerant i hojny człowiek. Przed odjazdem na siłę wcisnęliśmy Evelyn kilkadziesiąt dolarów chociaż za zużycia gazu w przyczepie. Zajeżdżamy na pierwszy nocleg w Meksyku, otwieramy kufer, a tam nasz plik banknotów plus dodatkowych kilkaset od nich! I sms od Jack’a: „Gotch Ya!” :D

    • Borys Tronko
      |

      No to Wam zrobili suprajza!! :D Żartownisie hehe :D I to jest właśnie to, magia podróży i dobrych ludzi! Ekstra ekipa! Tylko takich na trasie ;)

  5. Eryk Krasny
    | Odpowiedz

    Fajnie jest, co? Trzymam kciuki za was.

    • Liwia Klich
      |

      No fajnie, pewnie że tak :) Dzięki! A Ty gdzie teraz w świecie?Wróciłeś już ze swoich wojaży?

    • Eryk Krasny
      |

      Wróciłem, teraz ciężko pracuje, ? no wiesz

    • Liwia Klich
      |

      Wiem, wiem, życie! :) Powodzenia w kolejnych planach!

  6. zazdraszczam takiego ekpirjensa! tekst spoko, zdjęcia mega, a przygoda marzenie.

  7. Sylwia C
    | Odpowiedz

    Urzekła mnie ich siła i umiejętność znajdowania szczęścia w drobiazgach. Od tej pory Rednecks będą mi się kojarzyć z wolnością i radością. Niesamowici ludzie :)

  8. Basia
    | Odpowiedz

    Aleź to jest zupełnie inne życie :) Piękne i ciepłe zdjęcia <3 Ale grzechotnik to mnie przeraził ;)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *