Podczas całej bałkańskiej podróży, Czarnogóra urzeka nas najbardziej. To maleńki kraj, powierzchniowo mniejszy niż województwo dolnośląskie, ale na każdym kilometrze kwadratowym raczy śródziemnomorskimi widokami, rozwieszonymi pod błękitem nieba, między górskimi grzbietami a taflą lazurowej wody lub soczystą zielenią doliny. Cóż może być piękniejszego? Choć od momentu wjazdu do tego kraju wypełnia nas zachwyt i entuzjazm, nie spodziewamy się nawet, że to właśnie tutaj, w bajkowych Górach Durmitor przeżyjemy najwspanialszą przygodę całej wyprawy…
Info o wyprawie:
Przebieg trasy | 11 krajów: Polska > Słowacja > Węgry > Rumunia > Serbia > Bośnia i Hercegowina > Czarnogóra > Chorwacja > Słowenia > Austria > Czechy > Polska |
Czas wyprawy | 3 tygodnie: 23 sierpnia – 14 września 2013r. |
Długość trasy | ok. 5 500 km |
Łączny koszt na 2 os. | ok. 3 500zł (w tym paliwo) |
Noclegi | pokoje, campingi, na dziko |
Dokumenty | Paszport / dowód osobisty, Zielona Karta (obowiązuje w krajach: Serbia, Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina), Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego, Ubezpieczenie Motocyklowe Assistance (pomoc drogowa, opcjonalne) |
Waluty | Słowacja: Euro (EUR); Węgry: Forint (HOF); Rumunia: 1 Lej = 100 Bani (RON); Serbia: Dinar serbski (RSD); Bośnia i Hercegowina: Marka zamienna (BAM); Czarnogóra: Euro (EUR); Chorwacja: 1 Kuna = 100 Lip (HRK); Słowenia: Euro (EUR); Austria: Euro (EUR); Czechy: Korona czeska (CZK) |
ładowanie mapy - proszę czekać...
Transalpina - Ścieżka Olbrzymów Sebeș, Județul Alba, România | |
Stół Olbrzymów (Masa Jidovului) Masa Jidovului, Județul Sibiu, România | |
Przełęcz Urdele Transalpina, Rânca, Județul Gorj, România | |
Transfogaraska - 100 km bajecznej trasy w Rumunii Bâlea Lac, Avrig, Sibiu, Romania | |
Jezioro Balea Cascada Capra, Comuna Arefu, Județul Argeș, România | |
Zamek Poenari Cetatea Poienari, Comuna Arefu, Județul Argeș, România | |
Droga z Budvy do Parku Narodowego Lovcen Lovćen, Cetinje, Montenegro | |
Dolovi Lovćen, Cetinje, Montenegro | |
Droga z Lovcen do Kotoru Lovćen, Cetinje, Montenegro | |
Stola - niedrogie noclegi u sympatycznej pani Stôla, Slovenská republika | |
Pomnik Rockiego Rocky Balboa, Zitiste, Vojvodina | |
Słoneczne Ranczo Sunčana Reka Recreation Centre, Mali Zvornik | |
Mauzoleum na Górze Gucevo Gučevo, Banja Koviljača | |
Droga na Szczyt Sveti Jure Sveti Jure, Biokovsko Selo, Chorwacja | |
Wyspa Pag Pag, Croatia | |
Droga z kanionu rzeki Pivy do Monastyru Ostrog Pivsko Jezero, Plužine, Czarnogóra | |
Przełom rzeki Aluty (Olt) Brezoi, Vâlcea County, Romania | |
Zapora wodna Bradisor Brezoi, Vâlcea County, Romania | |
Przełęcz Groapa Seaca Brezoi, Vâlcea County, Romania | |
Dolina Jiu Brezoi, Vâlcea County, Romania | |
Droga przy Jeziorze Szkoderskim Jezioro Szkoderskie | |
Kemping w miejscowości Donji Murici Donji Murići, Montenegro | |
Most na rzece Tara Tara, Montenegro | |
Kraina Durmitoru Durmitor National Park, Montenegro | |
Monastyr Ostrog w skalnej grocie Manastir Ostrog, Danilovgrad, Montenegro | |
Piaszczysta plaża przy Safari Beach Camping Safari Beach, Ulcinj, Montenegro | |
Stary Bar Stari Bar, Montenegro | |
Miasto Kotor Kotor, Montenegro |
Do Czarnogóry wjeżdżamy od północy, z Bośni i Hercegowiny, przez miejscowość Pljevlja, gdzie znajdujemy pierwszy nocleg.
Pokoje z prysznicami w Plevlja znajdujemy w cenie 20 euro za parę w dość zaskakującym pensjonacie, o nazwie bodajże „Faraon”. Wydaje się, że właściciel bardzo lubuje się w egipskiej kulturze, o czym świadczy nie tylko nazwa, ale i papirusowe dekoracje w pokojach. Chciałoby się powiedzieć – całe miejsce jest inspirowane egipską kulturą, gdyby nie grający prysznic i witający nas w korytarzu brodaty Święty Mikołaj z dzwoneczkiem… |
Kanion Rzeki Tara – pierwsze „wow!”
Już pierwszego dnia wkraczamy do czarnogórskiej krainy słynnym mostem Durdevica, niegdyś najwyższym w Europie. Most rozpięty jest nad malowniczym kanionem Rzeki Tara, który jest najgłębszy w Europie, drugi na świecie po Colorado, jego ściany osiągają do 1300 m. Miejsce to stanowi przepiękną „bramę” do Parku Narodowego Durmitor. Nie dziwi fakt, że figuruje on na liście Światowego Dziedzictwa Przyrodniczego UNESCO. Jego budowę zaczęto w 1937r. i zakończono po 3 latach. W momencie powstania był to największy żelbetowy most łukowy w Europie, a jego budowa wymagała ustawienia najwyższego na świecie drewnianego rusztowania.
Pełna galeria zdjęć z Czarnogóry »
Piękna przygoda w Durmitorze
Zobaczywszy kanion Rzeki Tara myślimy, że nic już nas tego dnia tak nie zachwyci. O, jakże się mylimy! Następna kraina, niczym z Władcy Pierścieni wyrasta przed nami magicznym krajobrazem białych skał rozsypanych na zielonych zboczach. Oto Durmitor, czyli „Śpiący”, czy też według innej koncepcji, z celtyckiego: „Góry ociekające wodą” lub „Rzeka płynąca z gór”.
Niczym „rzeka płynąca z gór” wije się wstęga gładkiego asfaltu, niosąc nas przez krajobraz jakiego nigdy dotąd nie widzieliśmy. Durmitor, będący jednym z wyższych pasm Gór Dynarskich, jest odmienny od gór poznanych przez nas do tej pory: Karpat, Alp czy Fogaraskich.
Dwa miliony lat temu sunął tędy lodowiec, żłobiąc zmarszczki w wapiennych skałach. Dziś Durmitor to kraina zachwycająca nawet największych obieżyświatów i zdobywców wielu szczytów. Ponieważ właśnie tutaj, w Parku Narodowym Durmitor, znajduje sie skarbnica krasowych cudów, jaskiń, wybijających źródeł i rzek tajemniczo znikających pod ziemią. Nie zapominając o imponującym kanionie Tary.
I oto nagle, na tej wąskiej dróżce biegnącej ponad 2 000 m nad poziomem morza śladami lodowca, wyrasta przed nami… niebieska ciężarówka, już z oddali sygnalizująca: ktoś tu ma kłopoty… I podróżniczy instynkt lub po prostu zwykły ludzki odruch, na który w podróży zawsze jest czas i ochota, karze nam się natychmiast zatrzymać i pomóc. I jest tak uparty, że nawet nieudane próby porozumienia się w polsko-angielsko-rosyjsko-chorwackim z czarnogórskim kierowcą nie zniechęcają. Ani to, że kierowca już macha ręką z rezygnacją żebyśmy jechali, bo nie ma szans, że coś wskóramy. Ale skoro słowa zawodzą, to sięgnijmy po długopis i kartkę, zobaczmy jak pójdzie nam z rysowaniem, myślę, i kalambury trwają dalej.
Masa śmiechu i emocji, ale rezultat jest zadowalający! Już wiemy, że brakuje goriva (paliwa), szukamy drugiej koliby i żony Rady, która mieszka gdzieś między krewami (czyli krowami)!
I tak się zaczyna nasz quest. Jest misja, jest drużyna i kraina iście tolkienowska, wszystko się zgadza, ruszamy do boju!
A przed nami, zza każdego zakrętu, wyrastają coraz piękniejsze widoki…
Po drodze mijamy barek na zielonej trawce… Kusi nieziemsko, ale nie, my teraz mamy misję, szukamy ratunku dla Pana Urosa!
I według instrukcji szukamy koliby. Jednego domku i dwóch szałasów? A może podwójnego domku? Nie do końca wiemy jak rozszyfrować rysunek, mijając coraz więcej pasterskich osad.
Na liczniku wybija już te 7 zapowiedzianych kilometrów, więc próbujemy szczęścia w pierwszej kolibie…
W razie czego, na razie nie podjeżdżamy pod samą chatkę, a nuż żona nas przepędzi za straszenie zwierzyny. Z domostwa wyłania się mężczyzna, słysząc tylko „Uros, żena Rada” wskazuje chatę w oddali, którą już minęliśmy.
Trzeba zjechać w dół, chłopaki zacieszają, że mogą zakosztować nieco off-roadu.
I nagle, nie wierzymy naszym oczom, po zboczu w oddali, niczym górska kozica z kamienia na kamień pędzi do nas kobieta z kanistrem pod pachą…
…i uroczym pieskiem u boku, bawiącym się pomidorem!
To Rada biegnie ze szczytu, z jedynego punktu, w którym ma zasięg telefoniczny z mężem. Czuła, że coś go długo nie ma, zadzwoniła i dzięki temu już wie, że przybywamy po gorivo!
Martyna pakuje kanister między siebie i Marcina i jedziemy z powrotem 7 kilometrów raz jeszcze, z wielką ochotą. W tej krainie możemy jeździć w kółko i chyba nigdy się nie nasycimy! A i przeszkody po drodze też nam się podobają :)
Po drodze spotykamy motocyklistów z Islandii. Są również zachwyceni. I są to jedyni bikersi jakich tego dnia mijamy na trasie. Tak to pusto, cicho, tylko my, pasterze, zwierzaki i piękne górskie pejzaże. Pojedyncze samochody osobowe i rowerzyści.
Nadchodzi wielka chwila. Martyna z Urosem wlewają paliwo i zaraz będziemy wszyscy wracać!
…A przynajmniej tak miało być. Wsiedliśmy na motocykle, Uros za kółko i pokazuje „jedźcie”, zaraz ruszy za nami. No to ruszamy, Uros coś tam trzęsie ciężarówką. W końcu jednak objeżdżamy górę tak, że widzimy miejsce z którego startowaliśmy w oddali po przeciwnej stronie na wijącej się dróżce i niebieski punkcik, czyli zad ciężarówki. Niestety stoi nadal tam gdzie był. Dociera do nas, że chyba jednak paliwo nie pomogło. „To co, wracamy trzeci raz?” – pada pytanie i wiemy, że jak już coś zaczęliśmy to trzeba dokończyć. Trzeci raz mijamy piękne jeziorko, za każdym razem fotografując je z tym samym zapałem, po czym docieramy do Urosa, który walczy z upartym pojazdem. Rozumiemy tyle, że spadek terenu jest zbyt duży żeby na tej ilości odpalić, chyba ktoś musi go pociągnąć. Odsyła nas znowu do żony, ale mówi żebyśmy już nie wracali tylko się tam herbaty napili. Nie chcemy odjeżdżać z takim fiaskiem, ale może akurat dzięki temu sprowadzimy sąsiada z jakimś vanem, aby go podciągnął.
Widząc nas Rada jest rada, ale byłaby pewnie bardziej widząc z nami wyczekiwanego męża. Piesek Leo też jest rad, nawet bardzo. To prawdziwy figlarz, słodka skoczna kuleczka o sierści miękkiej niczym z pluszu, od razu skrada nasze serca.
Nim zdążymy dobrze się nacieszyć przywitaniem z psiaczkiem i wrócić do naszej misji, nagle słyszymy hałas nad nami na drodze i wesoły klakson – to Uros, udało się! Szczęśliwie przejeżdżający znajomy podciągnął go trochę, a potem jakoś ruszył na tej dowiezionej przez nas benzynie. Wszyscy zadowoleni przyklaskują, a Uros ledwo zeskakuje z ciężarówki, już nas do koliby zaprasza, stół smakołykami zastawia, domowa śliwowica idzie w ruch i nagle wszyscy znajdujemy wspólny język. Co spojrzymy na naszą instrukcję i zaczniemy wspominać całą akcję, chatkę wypełnia gromki śmiech. Uros przypina ową kartkę do ściany i mówi, że nigdy nie zapomni motocyklowej brygady z Polski. Rada okazuje się całkiem nieźle władać angielskim. Brzuchy wypełniamy wszelkiego rodzaju nabiałem na bazie mleka od tutejszych krów, zdrowych i rześkich: mleko gotowane, na ciepło, zimno, kilka rodzajów sera, do tego jajka od kurek. Dawno nie kosztowaliśmy takiego pysznego eko jedzenia.
I tak patrzymy z podziwem na to wesołe małżeństwo, które gospodarzy sobie w górach 2 500 m. n. p. m., bez dostępu do radia, telewizji, internetu, prawie bez zasięgu w telefonie. Bez dostępu do bieżącej wody i prądu. W drewnianej, jednoizbowej kolibie, za to z gromadą szczęśliwych zwierzaków, blisko gwiazd w górskiej koronie Durmitoru. Oboje rześcy, energiczni, zdrowo wysmagani wiatrem. Ale jak tu dają radę zimą? Zagadnąwszy, dowiadujemy się, że to ich letni domek, mają drugi w mieście. Tutaj przenoszą się w sezonie odpocząć w ciszy i robić ser, który potem sprzedają. Po taki ser turyści sami przybywają, pukają do ich drzwi, bo to nie lada rarytas.
Tak sobie wesoło urzędujemy i gawędzimy, a tu wokół zapada zmrok…
I zachodzące słońce ujawnia nam nową, złotą twarz Durmitoru.
Robi się coraz zimniej. Wkładamy na siebie wszystko co mamy, „na cebulkę”.
Gospodarze zapraszają, aby skorzystać z szopy obok lub rozbić namiot przed kolibą, ale to już o zmroku, aby strażnicy nie przyuważyli, bo jesteśmy w Parku Narodowym Durmitoru. Już nie ma takiej swobody jak kiedyś, teraz pilnują. Ale na terenie „zagrody” powinno być w porządku, a noc na takiej wysokości pod namiotem kusi. Znajdujemy czyste poletko, czyli pare metrów kwadratowych między 4 krowimi plackami i stawiamy nasz domek. Pakujemy się wszyscy do jednego, żeby było cieplej. Okazuje się, że to był bardzo dobry pomysł, bo wiatr, który hulał w nocy inaczej chyba by nas porwał.
Ranek jest rześki. Powietrze pachnie trawą, rosą, górską przygodą, która trwa. Jeszcze cała malownicza trasa przed nami. Czy niebo może być bardziej błękitne?
Trasę można zobaczyć na naszym filmie:
Ogromna w nas wdzięczność za tę magiczną noc. Noc w Durmitorze. Uros i Rada dziękują nam, my dziękujemy im. Zgodnie z obietnicą ta fotografia wędruje do nich, a wraz z nią nasze najpiękniejsze wspomnienie z bałkańskiej podróży.
Zobacz wszystkie fotografie z Czarnogóry »
24 3
Rosher
ach te widoki, jade tam w tym roku! :D to jeszcze mi dajcie taką instrukcję to odwiedzę Waszych przyjaciół z coliby! Może też się na trochę sera załapię ;>
Liwia
Cześć Rosher, uwierz, instrukcja zbędna, nie ma nic lepszego niż błądzić w Durmitorze! ;) Udanych przygód, koniecznie daj znać po powrocie jakie wrażenia!
pawelgl3
Do Liwie – przyszło mi w tym roku wybrać się na Jadrańską, po namyśle stwierdziłem że w dwie strony to może być lipa, a w jedną stronę autostradą to zbrodnia. I pomyślałem o Transfogarskiej w jedną i Jadrańskiej z powrotem i szukając informacji natknąłem się na Twój opis, który do złdzenia wygląda moje obecne założenia. Czy jest szansa skontaktować się z Tobą/Wami żeby posłuchać lub poczytać o jakichś „życiowych radach”? Pozdrawiam i czekam – Paweł.
[email protected]
Preferuję telefon, Skypa, maila.
Liwia
Cześć Paweł, jasne, już piszemy maila, a zawsze odpowiemy też na maile wysłane poprzez formularzyk tutaj: https://lifewelove.com/pl/kontakt/ Pozdrawiamy!
PrzedSiebie. Mirek.
Niesamowita opowieść cudownej przygody, piękne miejsce w którym spotkali się cudowni ludzie. Pozdrawiam.
Liwia
Dziękuję Ci Mirek za ten komentarz, bo pozwolił mi powrócić do tej przygody i wspomnień po latach i wiesz…, łza wzruszenia zaszkliła się w oku. Z perspektywy 7 lat motocyklowych podróży, ta bałkańska przygoda wciąż pozostaje jedną z najpiękniejszych. Było tam tyle prawdy, prostoty i ludzkiej serdeczności, że w chwilach zwątpienia te wspomnienia po prostu koją i na nowo dodają skrzydeł. Pozdrawiam ciepło.
adam
Az sie wzruszylem:)
Jade do Czarnogory w tym roku.Puszka niestety choc CBF1000 jest i robi 8-10tys km rocznie.Ale w wieku 55lat na takie trasy juz za pozno…Lewa.